Wnętrza z przeszłości: wspomnienie domów naszych Dziadków

Tekst: Patrycja Morawska-Potas
Grafiki: AI-generated

Czy wnętrza mogą opowiadać historie? Domy naszych dziadków były czymś więcej niż tylko miejscami – były świadkami życia, pełnymi tradycji, drobnych rytuałów i przedmiotów o głębokim znaczeniu. W dobie perfekcyjnych, katalogowych aranżacji, warto na chwilę cofnąć się w czasie, by odkryć magię przestrzeni, gdzie autentyczność i bliskość wygrywają z perfekcją. Wejdź ze mną do świata wspomnień, gdzie szafy skrywają tajemnice, a każdy zakamarek oddycha prawdziwym życiem.

          Co roku, początkiem listopada, powracam myślami do osób i miejsc, które mnie ukształtowały. Jednym z takich miejsc jest dom moich Dziadków. Myśląc o ich domu, przenoszę się do przestrzeni pełnych ciepła i spokoju codziennych chwil. 

          W drodze powrotnej ze szkoły niemal zawsze wstępowałam na obiad, gdzie już od progu witały mnie aromaty gotowanej zupy i kompotu truskawkowego. Gdy chłód zimy dawał się we znaki, wchodząc do środka zdejmowałam kurtkę, czując, jak otula mnie ciepło. Babcia oddawała mi swoje kapcie, upominając, że nie można chodzić boso po zimnej podłodze. Rękawiczki posłusznie układałam na grzejniku, aby przed powrotem do domu zdążyły wyschnąć. Obok, na ścianie pokrytej boazerią, znajdował się drewniany wieszak, na którym zawsze wisiała czapka Dziadka- wierny świadek każdej wizyty.

          Kuchnia była sercem domu-mała, z prostokątnym drewnianym, ciężkim stołem, twardą ławką i ścianami pokrytymi boazerią. Za oknem czekał wiecznie głodny kot, regularnie dokarmiany przez Babcię. Na tym stole powstawały pierogi, kluski i maliny zamknięte w słoikach, których smak nieustannie przypominał o lecie. Gdy Dziadek drzemał po obiedzie na drewnianej ławce, zegar ścienny wyglądający jak ogromny zegarek na rękę tykał głośno, jakby przypominając o tym, że czas płynie, ale w tym miejscu płynie jakby inaczej. W jesienno-zimowej porze, lampa z motywem rajskiego ptaka zapalana była tuż po obiedzie, co stało się swoistym elementem rodzinnego rytuału.

          Codzienność toczyła się właśnie w kuchni, gdzie Babcia gotowała obiad, a każdy miał swoje miejsce, mimo jej niewielkich rozmiarów. W dni odświętne spotykaliśmy się wszyscy w salonie przy jednym stole. Stół ten, nawet po rozłożeniu wiernie strzegł rodzinnych więzi, wymuszając  mimowolne szturchnięcia łokciami. Przeszklony kredens z „kryształową” zastawą były dumą minionych lat. Kryształowe talerze i kieliszki, kiedyś tak modne i zdobywane z trudem, stawały się świadkami rodzinnych spotkań i ważnych wydarzeń. Ogromna paproć, od lat dumnie rosnąca w kącie, była niemal nieśmiertelna, pojawiając się nawet na zdjęciach z mojego dzieciństwa. Dwa butelkowo zielone fotele z giętymi drewnianymi podłokietnikami, wciśnięte w kąt, zawsze przyciągały mój wzrok. Babcia powtarzała z uśmiechem, że “jeszcze nie zdążyła się na nich nasiedzieć” (co było prawdą-odkąd pamiętam, zawsze trzymała na nich ubrania). Kryształowa lampa w salonie, przez wzorzyste firany, zalewała pokój ciepłym, miękkim światłocieniem, oznajmiając spóźnionym gościom, że imieniny trwają w najlepsze, a ich obecność jest już oczekiwana. Nawet ciemny obraz przedstawiający ubiczowanego Jezusa- rodzinny relikt z domu Babci, miał swoje stałe miejsce, zdawał się być strażnikiem tradycji i wartości kształtowanych od pokoleń, wyniesionych z domu rodzinnego pradziadków. 

          Szafy Babci pękały w szwach, a ich zawartość pozostawała tajemnicą – niczym wejście do Narni. Nikt do końca nie wiedział, co kryją ich czeluście, z wyjątkiem mnie, najstarszej wnuczki, która miała przywilej otwarcia ich w obecności Babci. Ich otwarcie i zamknięcie było pełne napięcia, a skarby i modowe talizmany ujawniały się jedynie wtedy, gdy na horyzoncie zbliżała się jakaś znacząca uroczystość, choć Babcia nieustannie zarzekała się, że nie ma co na siebie włożyć. Takie były wnętrza moich Dziadków – pełne tradycji, rodzinnych opowieści i przedmiotów, które przetrwały lata, stając się częścią naszej wspólnej historii, która żyje we mnie mimo przemijających lat.

          Dziś, patrząc na dom moich Dziadków jako architekt wnętrz, dostrzegam coś więcej niż tylko przestrzeń – widzę miejsce z duszą, której autentyczność wyrasta z prostoty, wspomnień i historii zaplątanej w każdy przedmiot. Te wnętrza, nieco chaotyczne, pozornie nieustawne, tworzone nie przez projektanta, lecz życie samo w sobie, miały charakter i wiarygodność, której często brakuje w nowoczesnych aranżacjach. Każdy przedmiot – od zegara, po ogromną paproć w kącie – miał swoją funkcję i miejsce w historii, a zarazem tworzył dom pełen opowieści. Jego prawdziwość wyrastała z prostoty i zdawała się być przedłużeniem życia, które toczyło się tu przez pokolenia.

          Przedmioty takie jak zegar o wyglądzie ogromnego zegarka na rękę, lampa z motywem rajskiego ptaka czy drewniana ławka w kuchni, miały nie tylko swoją funkcję, ale też swoje historie. Nie zostały kupione z myślą o modzie czy designie. Zdobyte przez Dziadka z mozołem, cieszyły i po prostu pojawiały się tam, gdzie były potrzebne. Każdy kąt oddychał prawdziwym życiem – czymś, co często jest nieobecne w idealnych, przestrzeniach współczesnych mieszkań. Wnętrza Dziadków były kształtowane bardziej intuicyjnie, z wykorzystaniem dostępnych materiałów, co nadawało im charakterystyczny wygląd i urok minionych dekad, trudny do uzyskania w nowoczesnych, masowo produkowanych wnętrzach.

          W domu moich Dziadków nie było ani drogich mebli, ani modnych dodatków. Było za to coś, czego nie da się kupić – autentyczność wynikająca z życia bez upiększeń i stylizacji. Może wyjątkowość tych wnętrz tkwiła właśnie w ich prostocie i niedoskonałościach? Wspólne życie w tak małej przestrzeni oznaczało naturalną adaptację do potrzeb wszystkich mieszkańców, bez kompromisów estetycznych, a jedynie z troską o codzienność. Może to właśnie w takich miejscach tkwi prawdziwe piękno: w tej nieidealnej codzienności, która wymuszała bliskość i wzmacniała więzi silniejsze niż jakikolwiek wystrój?

          Babcia miała meblościankę, a na niej swoją galerię wnuków, o którą dbała nieustannie. W kryształowym naczyniu czekały cukierki. Brązowa meblościanka w swoich czeluściach kryła pościele i podpisane latami laurki od nas. Obraz na ścianie namalowany przez ciocię był dumą jej talentu. To wszystko sprawiało, że niezależnie od tego kiedy wpadliśmy do Babci, nawet niespodziewanie-zawsze czuliśmy się wyczekiwani.

          Ciasne pokoje, szturchające się łokcie przy rozkładanym stole – wszystko to budowało autentyczne więzi, których nie można zastąpić żadnym designem. Patrząc na dom moich Dziadków z tej perspektywy, przypominam sobie, że prawdziwe piękno wnętrza tkwi nie w idealnym układzie, lecz w życiu, które w nim odcisnęło swój ślad.

*W świecie, w którym często dążymy do perfekcji i katalogowych aranżacji, warto czasem zatrzymać się i przypomnieć sobie, że prawdziwe piękno tkwi w śladach, jakie pozostawia po sobie życie – w miejscach, które opowiadają naszą historię i budują wspomnienia, które nosimy w sercu.

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zostaw komentarz – Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna! 😊 Masz pomysł na inny temat, który warto poruszyć? Napisz go w komentarzu, chętnie dodam go do mojej listy inspiracji!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *